Truyen2U.Top - Tên miền mới của Truyen2U.Net. Hãy sử dụng ứng dụng 1.1.1.1 để đọc truyện nhé!

chapitre douze

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dig a hole
Fireworks exploding in my hands
If I could paint the sky
Well all the stars would shine a bloody red

Timothée nie prowadził auta spokojnie.
Samochód rzucał się w zakrętach, po chwili na nowo odzyskując równowagę. I tak całą drogę.
Czułam, że robi mi się niedobrze. Nie wiedziałam czy to na tle nerwowym, czy może odzywa się choroba lokomocyjna.
Popatrzyłam się na bruneta, w pełni skupionego na drodze. W mojej głowie splótł się niepewny scenariusz, kto mógłby stać za tymi pozornie niewinnymi pogróżkami.
Ciekawiło mnie, a jednocześnie przerażało, co będzie dalej. Ten ktoś mógł być nieobliczalny albo skrajnie szalony. W końcu czy normalny człowiek włamywałby się do czyjegoś domu? I to nie w celach rabunkowych, a żeby zostawić brudny list z nieznaną zawartością. Choć każde włamanie jest złe, skorygowałam się w myślach.
Świrów jest pełno. Gorzej, że nie po każdym widać. Ta dziwna postać, którą w nocy widziałam. Ten cień krążył po mojej głowie. Nieustannie o tym myślałam.

Pod domem Harolda zastaliśmy radiowóz policyjny. Najwyraźniej tutejsza policja nie różniła się wiele od tej polskiej i również nie przejmowali się włamaniami. Przynajmniej nie na tyle, żeby wysłać ekipę śledczą.
Od razu zaczęłam szukać wzrokiem Olgi, jednak przed domem jej nie było. Pod drzwiami stał jedynie Harry i najwyraźniej rozmawiał z policjantem, który tutaj przyjechał. Kiedy brunet nas zobaczył, skinął dłonią, żebyśmy podeszli.
Z rozmowy między nimi wynikało, że poza oczywistymi śladami błota, nie znaleziono żadnych śladów włamania. Zupełnie, jakby włamywacz otworzył zamki, bez potrzeby wybijania okien. A może właśnie o to chodziło? Żeby panikę wzbudzić dopiero nad ranem.
Reszty słów nie zrozumiałam przez dziwny dialekt funkcjonariusza. Najwyraźniej nie pochodził stąd.
Pożegnaliśmy policjanta, który przy wsiadaniu do radiowozu prosił o telefon w sprawie patrolu, który miałby kontrolować dom. Zabrał również listy, w celu poznania ich treści.
Następnie weszliśmy do środka, gdzie w kuchni stała moja kuzynka. Nie wyglądała na wypoczęto. Nikt z nas nie wyglądał, uświadomiłam sobie. Czemu mielibyśmy? Znowu jesteśmy w beznadziejnej sytuacji, której nikt się nie spodziewał. Dodatkowo nie jest ona zabawna. To nie jest przypadkowy dłuższy wyjazd. Czy kiedy jesteśmy razem, nie możemy zaznać chwili spokoju?

Siedliśmy przy stole, naradzając się. Timothée stwierdził, że musimy postanowić dalsze działania. Pomyślałam sobie, że trzeba go później spytać skąd wie, jak się zachowywać w takiej sytuacji.
Stwierdziliśmy, że bezpieczniej będzie na czas rozwiązania śledztwa zamieszkać razem. Trwała debata, która z posiadłości będzie bezpieczniejsza.

Każdy z domów miał swoje plusy i minusy.
Posiadłość Harolda znajdowała się bliżej centrum, czyli również posterunku policji. Niestety była również olbrzymia, przez co nie było słychać ewentualnych odgłosów włamania. Osoba znajdująca się w którejś z sypialni, nie słyszała dzwonka do drzwi, a co dopiero cichego wtargnięcia na posesję.
Timothée mieszkał na odludziu, daleko od centrum. Jednocześnie dom był mniejszy i wszystko było słyszalne. Nawet moje ciche zejście do kuchni, obudziło Chalameta.

Atmosfera zgęstniała. Żaden z chłopaków nie chciał odpuścić, a my nie mogłyśmy nic na to poradzić. Dlatego siedziałyśmy tak, znużone, słuchając o tym, gdzie będzie bezpieczniej. Nigdzie. Nigdzie nie będzie bezpiecznie, pomyślałam. Jeśli ktoś będzie chciał nam zrobić krzywdę, to zrobi. Niezależnie od naszych decyzji.
Już chciałam powiedzieć to na głos, gdy w końcu się zdecydowali. Jedziemy do Timothée'go, a policję prosimy, żeby byli gotowi na nasze każde zawołanie. Czułam, że to „proszenie" skończy się łapówką.

Jechaliśmy na dwa auta. Nie tylko ze względu na bagaż i ilość zbędnych rzeczy, które Harold wziął ze sobą, a również bezpieczeństwo.
Zanim wjechaliśmy na kręte drogi, postanowiliśmy zatankować i uzupełnić wszystkie płyny. W razie ucieczki, nikt nie chciał zobaczyć ikonki, informującej o rezerwie paliwa.
Na stacji wypaliłam dwa papierosy, rozmawiając z Olgą. Ona nie paliła, a jak już to robiła to rzadko. Głównie dla towarzystwa. Mówiłyśmy, że nasz pech się znowu odezwał. Po raz pierwszy stwierdziła, że nieszczęścia, które spotykały nas w Polsce były błahe. Przynajmniej w porównaniu do tego.

Mijało południe, gdy dotarliśmy na miejsce. Timothée uważnie przyjrzał się swojemu ogrodowi. Jedyną zmianą, którą zauważył, był połamany kwiat róży. Możliwe, że stąd krew na liście, który do nas trafił.
Ja z kolei spojrzałam na drewniane drzwi. Nie było tam żadnej rysy. A w końcu słyszałam drapanie. Nawet jeśli nie było ono zwierzęce, to musiały zostać jakieś ślady, prawda?
Cieszyłam się, że Timothée nie posiadał piwnicy. W tych okolicznościach nigdy nie odważyłabym się tam zejść.

Ze względu na narzekania Harrego, on i Olga będą spać w sypialni. Harold wyglądał na zadowolonego z siebie. Po jego późniejszym zachowaniu stwierdziłam, że zrobił to dla brunetki. Może zachowywał się idiotycznie, ale przynajmniej potrafił o nią zadbać.

Później próbowaliśmy zrobić obiad. I określenie „próbowaliśmy" było trafne.
Na początku to zadanie zostało powierzone Chalametowi i mi. Nie byłam z tego zadowolona, on też raczej nie.
Harry wkroczył do akcji dopiero, gdy zobaczył, że prawie spaliłam makaron. Właśnie dlatego nigdy nie wpuszczano mnie do kuchni. Również z tego powodu w liceum od chłopaków usłyszałam, że nie nadaję się na żonę. Ku ich zdziwieniu, miałam to gdzieś.
Zastanawiało mnie, jakim cudem Timothée tutaj żył samotnie, skoro mie potrafił przygotować jadalnego posiłku. Wkrótce przypomniałam sobie, że restauracje istnieją.

Harry, mimo braku różowego fartucha, zrobił naprawdę dobry obiad. Co prawda wypomniał nam nasz całkowity brak talentu kucharskiego, jednak nie miałam nawet siły wdawać się z nim w niepotrzebną dyskusję.
Poobiedni odpoczynek spędziliśmy na tarasie. I to nie byle jakim, bo ten unosił się nad przepaścią. Timothée zapewnił nas, że to trwała konstrukcja, więc mu zaufaliśmy.

— Co o tym wszystkim myślicie? — zaczęłam, przerywając milczenie, które zaczynało mi doskwierać.
— Staram się o tym nie myśleć. — odparł Harry, przyciągając do siebie Olgę. — Ale chyba nie należy panikować. W razie czego mamy zapewnioną ochronę policyjną.
— A co jak nam nie pomogą? — wytknęła brunetka. — Oni nie biorą tego, jako swój priorytet. Bardziej jako zapchajdziurę w statystykach.

Taka prawda. Niezależnie od kraju, tak wyglądała większość policjantów. Niewielu pracowało z pasji, a znaczna część robiła to z przymusu lub już dawno się wypaliła. Tak działają takie zawody. Duże ryzyko, wynagrodzenie znikome.
Ponownie zapadła cisza. Byliśmy wystraszeni. Kto by nie był? Byliśmy w podobnej sytuacji, co grupki znajomych w krwawych horrorach. I to w tych, w których każdy był mordowany po kolei, z wyjątkową okrutnością. Lekko się otrząsnęłam, żeby wyrzucić te myśli z głowy. Nikt nie umrze, to nie film, a życie.

Reszta dnia minęła spokojnie. Tylko Timothée wydawał się, jakby myślami był daleko od nas. Każda próba zapytania była przez niego zbywana krótkimi wymówkami. A jednak wciąż ponawiałam to pytanie.
W końcu pękł.

— Niech ci będzie. — odpowiedział. — Tylko nikomu nie mów, dobra?
Przytaknęłam, wciąż uważnie obserwując chłopaka.
— Mam wrażenie, że wiem kto to. Nie umiem wskazać konkretnej osoby, ale chyba rozumiem o co temu komuś może chodzić.
— Czyli?
— To brzmi głupio nawet w moich myślach. — bąknął. — Nie ma mowy.

Westchnęłam przeciągle, po czym rozlałam się na krześle. Przez szklane drzwi tarasowe miałam widok na kanapę, na której siedziała para. Właśnie się śmiali. To trochę poprawiło mi nastrój. Przynajmniej jedna z nas jest naprawdę szczęśliwa.
Kiedy odwróciłam wzrok, natknęłam się na rozbiegane zielone oczy. Te należące do chodzącej zagadki. Czasami wydawało mi się, że brunet miał kilka twarzy i każdego dnia przybierał inną. Nie pasowało mi to, bo miałam swoją ulubioną, której niestety nie pokazywał za często.
Już chciałam wstawać, gdy chłopak chyba zauważył moje zamiary i znikąd zaczął ze mną pogodnie rozmawiać. Czyli maski mógł zmieniać w każdej chwili, która była dla niego dogodna. Zdecydowanie wolałam tą bezpośrednią wersję chłopaka.

Poszliśmy spać, modląc się, żeby nic się tej nocy nie wydarzyło. A warto zaznaczyć, że żadne z nas nie wierzyło w Boga.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Top

#kupa