Truyen2U.Top - Tên miền mới của Truyen2U.Net. Hãy sử dụng ứng dụng 1.1.1.1 để đọc truyện nhé!

chapitre onze

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przestałam liczyć, Stany Zjednoczone, 1976 rok.

I'll be a better man today
I'll be good, I'll be good
And I'll love the world like I should
Yeah, I'll be good, I'll be good For all of the time
That I never could

   Okazało się, że dojazd do domu Timothée'go wcale nie należał do prostych ani tym bardziej krótkich.
   Wąska, kręta droga, miejscami wydawała się wręcz niebezpieczna. Na szczęście Chalamet udowodnił już, że wie jak obsługiwać kierownicę, dzięki czemu strach o własne życie był znacznie mniejszy, ale wciąż nierówny zeru.
   Byłam w stanie to wybaczyć na rzecz niesamowitych widoków za oknem. Skaliste góry w oddali, wysokie drzewa oraz bujna roślinność wpływała na mnie niezwykle kojąco i skłaniały do zapomnienia o zagrożeniu życia.
   Nie pozostało mi nic więcej, jak przykleić swój wzrok do szyby auta i uważnie przyglądać się matce naturze.

   Muszę przyznać, że w pewnym momencie zaczęłam żałować, że zdecydowałam się przyznać do swojej dolegliwości w postaci przeziębienia, bo chłopak cały czas upewniał się czy na pewno wszystko ze mną dobrze.
   Nie miałam nic przeciwko traktowaniu mnie w ten sposób (wręcz miejscami należało to do przyjemnych rzeczy), ale przecież to tylko przeziębienie spowodowane moim głupim, nierozsądnym zachowaniem, a nie jakaś poważna choroba, która zagrażałaby w jakiś sposób mojemu życiu.

Dojechaliśmy na miejsce, gdy na zaczęło robić się naprawdę ciemno oraz całkiem zimno.
   Już przy otwieraniu drzwi samochodu, poza oczywistym podmuchem chłodu, mogłam poczuć leśny zapach, podczas gdy w tle przygrywały stłumione odgłosy zwierząt.
Nie byłam zdziwiona wyglądem domu Timothée'go, wręcz przeciwnie, bo dokładnie tak go sobie wyobrażałam.
   Całość zachowana w unikalnym, mistycznym stylu; widok ten od razu przywiódł mi na myśl architekturę gotycką, jednak w trochę subtelniejszej wersji.
   Postrzegałam Timothée'go, jako artystę i na to wskazywał również jego styl oraz sposób bycia.
Chłopak zamknął ozdobną bramę wjazdową i wskazał mi drogę do drzwi frontowych. Poczułam zauroczenie nastrojem, który tu panował. W stosunkowo małym ogrodzie rosło pełno czerwonych róż oraz innych roślin w ciemniejszych barwach.
Środek również był zachowany w podobnym stylu; ciemne barwy zdecydowanie górowały nad tymi jasnymi, a mimo to wcale nie czułam chłodu. Chociaż bałabym się tutaj mieszkać sama.
Przy ścianach stało naprawdę dużo biblioteczek, na których leżały niechlujnie porozrzucane książki. Podobnie jak w domu Harolda, znajdowało się tutaj naprawdę dużo obrazów i innych dzieł sztuki.
   Na drewnianych panelach podłogowych stały ozdobne doniczki z rozmaitymi roślinami.
Nie minęło wiele czasu, zanim brunet zaproponował mi herbatę, na którą oczywiście się zgodziłam. Siadłam na wygodnej kanapie, znajdującej się tuż przed rzeźbionym kominkiem. Czułam, że mam zaschnięte gardło; poza tym wypicie ciepłego napoju dobrze wpływa na różne choroby, w tym (a może przede wszystkim?) na przeziębienia.

Timothée zniknął na dłuższą chwilę, co dało mi trochę czasu na poukładanie swoich myśli.
   Nie ukrywam, miałam pewne obawy, ale naprawdę liczyłam, że i one wkrótce znikną. W końcu te zielone oczy nie mogły kłamać, prawda?
Dobrze, a nawet bardzo dobrze, nam się rozmawiało. Miejscami zapominałam nawet, że rozmawiam z kimś, kogo znałam krótko. Pomijając incydent z aresztowaniem.

Starałam się nie nakręcać, ale co jeśli faktycznie to był on? Mieszkał na odludziu, więc nawet jakbym próbowała uciec to i tak by mnie znalazł. Na pomoc ze strony Olgi czy też (w najgorszym możliwym wypadku) Harolda nie mogłam liczyć; dojazd trwał zdecydowanie za długo, a w tym czasie wiele mogłoby się wydarzyć. Przykładowo mogłabym być już martwa. Idiotka.
Mój strach nagle się spotęgował, gdy poczułam dłoń na moim ramieniu. Przyrzekam, że przez moment miałam problem ze złapaniem oddechu.
Oczywiście ręka ta należała do Timothée'go, który najwyraźniej chciał się mnie o coś zapytać, jednak po zobaczeniu mojej reakcji od razu zmienił swój wyraz twarzy.

— Wszystko w porządku? — nie, właśnie rozważam czy aby na pewno jesteś niewinny. Chyba poczułam wyrzuty sumienia przez tą nutkę troski w jego głosie.
— Czemu nie? — wymusiłam najlepszy uśmiech, na który było mnie w tamtej chwili stać. A czego by nie mówić, dzięki dorastaniu w Polsce byłam dobrze wyszkolona w udawaniu przeróżnych emocji. — Jestem po prostu strasznie zmęczona, nic więcej.

Brunet (niechętnie) przystanął na tą odpowiedź, chociaż wciąż patrzył się na mnie w dziwny sposób. Zanim ponownie mnie opuścił, zapytał się jeszcze czy słodzę; zaprzeczyłam.
Te nieustannie pędzące myśli doprowadzały mnie do szaleństwa. Może za niedługo zamkną mnie w wariatkowie. Czasami miałam wrażenie, że powinni zrobić to już dawno temu.
Zwłaszcza gdy po wieczornym relaksie przy ciepłym kubku herbaty, budzę się w środku nocy.
   I to z nie byle jakiej przyczyny, bo miałam sen, a w zasadzie koszmar. Jeden z najbardziej realistycznych w moim życiu.
Nie chciałam panikować, mimo że senne wspomnienie, w którym ręce nieznanej postaci zacisnęły pętlę na mojej szyi, działało mocno na wyobraźnię.
   Rozejrzałam się po pustym pokoju gościnnym, w którym leżałam. Czy cisza musi być aż tak słyszalna?

Zrobiło mi się sucho w ustach; automatycznie sięgnęłam po butelkę wody, jednak stolik nocny był pusty.
   Wciąż mogłam słyszeć swoje przyspieszone bicie serca, jednak pragnienie wygrało ze strachem i postanowiłam zrobić nocną wyprawę do kuchni.
Bez zapalonych świateł wszystko wydawało się być żywcem wyciągnięte z jakiegoś horroru. Nawet te subtelne rzeźby wyglądały, jakby miały złe zamiary.

   Nawet nalewanie wody do szklanki nie obeszło się bez niepotrzebnych emocji.
   Wydawało mi się, że za oknem widziałam cień kogoś, kto właśnie przemierza ogród. Niewyraźna sylwetka przeciskała się między bujną roślinnością, a robiła to niezwykle precyzyjnie, z nieopisywalną lekkością. W końcu cień zniknął z mojego pola widzenia, jednak nie nacieszyłam się spokojem na długo.
   Poczułam zimny dreszcz, biegnący wzdłuż kręgosłupa, gdy usłyszałam coś, dobiegającego od strony drzwi wejściowych.
   Odgłos ten był podobny do drapania, może lekkiego stukania. Mam halucynacje słuchowe ze zmęczenia, nic więcej, powtarzałam w myślach, wciąż nie odrywając wzroku od źródła tego stłumionego dźwięku.
   Trwało to dobre parę minut. Ucichło, kiedy stały się słyszalne kroki ze strony schodów. Odetchnęłam, dobrze wiedząc kto to, choć wciąż czułam wyraźny niepokój. To coś zniknęło, ale na jak długo? A może wcale nie istniało. Tylko od kiedy omamy są tak realistyczne?

   — Słabo wyglądasz. — stwierdził Timothée, po czym zaświecił lampę. Jasne światło oślepiło moje przyzwyczajone do ciemności oczy.
   Tak samo też się czuję, odpowiedź przeszła mi przez myśl, jednak postanowiłam nie mówić jej na głos.
   — Nikt tutaj się nie dostanie, prawda? — pytanie opuściło moje usta, zanim się nad nim zastanowiłam. Wzięłam łyk chłodnej wody. Obserwowałam uważnie reakcję chłopaka, jednak on jedynie przekrzywił lekko głowę.
   — Oczywiście, że nie. Czemu miałby? Coś się stało? — brunet wykonał parę kroków w moim kierunku, zatrzymując się około metra przede mną. Wyglądał na zaspanego. Głupie spostrzeżenie; jest środek nocy.
   — Wydawało mi się, że... — przerwałam, chcąc przemyśleć swoje słowa. — Nieważne, zwykłe zwidy.

   Uznałam, że lepiej nie wdawać się w detale. Naprawdę nie chciałam, żeby Chalamet uważał mnie za wariatkę.
   Timothée nie wdawał się w szczegóły, choć na pewno chciał. Kilka razy nawet uchylał usta, jednak za każdym razem wkrótce je zamykał.
   Staliśmy tak w ciszy i już chciałam wycofać się do swojego pokoju, ale przeszkodził mi w tym głośny huk dochodzący z dworu. A więc jednak, to coś wróciło.
   Cofnęłam się o kilka kroków, spotykając plecami z blatem kuchennym.
   Nigdy nie byłam strachliwa, w większości potrafiłam zachować zimną krew, jednak w tej sytuacji cała moja odwaga jakby wyparowała.
   Może była to wina moich wcześniejszy przemyśleń, może tego co zobaczyłam, a może zmęczenia połączonego z przeziębieniem.
   Ulga nastąpiła, gdy poczułam to samo przyjemne ciepło, co ostatniego poranka spędzonego w namiocie. Chyba było mi to potrzebne.

   — To tylko wiatr, czasami tak się tutaj dzieje. Może jakieś drzewo się wywróciło. — jego uspokajający głos przemówił mi do rozsądku.
   Miał rację, zachowałam się, jak mała wystraszona dziewczynka, która właśnie obejrzała swój pierwszy film grozy.
   A mimo tych otrzeźwiających myśli, nie chciałam go puścić, zresztą sam Timothée również nie wydawał się chętny na rozdzielenie.
   Dlatego trwaliśmy tak, ściskając się w kuchni, ciesząc przyjemną bliskością.
   Ta chwila mogłaby się nie kończyć, ale naścienny zegar wybił godzinę drugą w nocy, co zmotywowało nas do wrócenia do łóżek. A właściwie to do łóżka, bo tej nocy zasnęliśmy kurczowo wtuleni w siebie.

             ————————————————————

   Nie byłam zadowolona, gdy obudziłam się w pustym łóżku, a obok mnie nie zastałam bruneta.
   Przeklnęłam na swoje wygórowane oczekiwania, po czym wygrzebałam się z ciemniej pościeli, którą byłam otulona (choć nie pamiętałam, czy wieczorem w ogóle ją ruszałam) i poszłam wziąć poranny prysznic oraz ubrać się.
   Niezależnie od tego czy miałam dzisiejszy dzień spędzić na kanapie, czy też nie, chciałam wyglądać, jak cywilizowany człowiek.
   Owszem, lubiłam całodniowe siedzenie w dresach, jednak strasznie mnie to rozleniwiało i zawsze później źle się czułam.
   Zauważyłam również, że choróbsko zaczęło ustępować, bo moje samopoczucie było zdecydowanie lepsze.

   Na dole czekał już na mnie brunet, jednak absolutnie nie wyglądał na szczęśliwego, a wręcz przejętego. W rękach trzymał jakąś zabrudzoną kopertę, a we mnie uderzyły nocne wspomnienia. To drapanie. Przeszły mnie ciarki na samą myśl, co to mogło być i co by się stało, gdybym z ciekawości otworzyła wtedy drzwi.

   — Co to jest? — podeszłam do Timothée'go.
   — Nie wiem, nie chcę wiedzieć. — zaczął, a w jego głosie czuć było zdenerwowanie. — Znalazłem pod drzwiami.
   Przyjrzałam się przedmiotowi. Żółtawa koperta wyglądała, jakby ktoś przeciągnął ją przez cały las, przy czym gdzieś się zranił i pochlapał swoją krwią (co by wyjaśniało rdzawo-czerwone plamki).

   Chalamet wciąż jej nie otworzył, jedynie uważnie oglądał z każdej strony. Zupełnie jakby obawiał się zawartości. A może czekał z tym specjalnie, aż ja się obudzę. Obydwie opcje w pełni zrozumiałe.
   W środku znajdował się list, również poszarpany, a jego zawartość... No cóż, były to kropki i myślniki. Pierwszą moją myślą był alfabet morse'a. Szkoda, że żadne z nas nie potrafiło go rozczytać.
   Nigdzie nie widniał żaden podpis ani nic co wskazywałoby, kto jest autorem.

   W sąsiednim pokoju zadzwonił telefon, a Timothée wręcz zerwał się, żeby go odebrać.
   Nie słyszałam przebiegu rozmowy, ale kiedy brunet wrócił do mnie, po jego twarzy wywnioskowałam, że nie jest dobrze.
   I nie było.

   — Ktoś się włamał do domu Harrego i zostawił im na stole takie samo cudeńko. — mówiąc to wskazał na list, który właśnie trzymałam.

   Przełknęłam ślinę. Co tu się dzieje? Czy nie może być chwili spokoju?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Top

#kupa