Truyen2U.Top - Tên miền mới của Truyen2U.Net. Hãy sử dụng ứng dụng 1.1.1.1 để đọc truyện nhé!

chapitre quatre

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Trzeci dzień lata, Stany Zjednoczone, 1976 rok.

Hałas. Środek nocy.

   Strach. Naturalna reakcja organizmu na coś nieznanego. Ludzie zawdzięczają mu wiele. Gdybyśmy się nie bali to nasz żywot na tej planecie skończyłby się już dawno temu w paszczy jakiegoś drapieżcy.

Gorzej, jeśli to uczucie nawiedza cię w środku nocy, kiedy leżysz w namiocie i wiesz, że wszyscy inni śpią.
   Gorzej, jeśli nie wiesz czy to omamy, czy może jawa.
   Gorzej, jeśli próbujesz się ruszyć, ale ciało nie odpowiada.
   Gorzej, jeśli próbujesz krzyczeć, ale jedyne co możesz to milczeć.

Kolejny szelest.

Zimny pot, przyśpieszone bicie serca, łzy napływające do oczu i ta cholerna bezradność. Zamykam oczy, licząc, że za chwilę ten koszmar się skończy.

Udało się.

   To nie tak, że nigdy wcześniej nie przeżyłam niczego podobnego. Po prostu w niektórych sytuacjach odczuwa się takie rzeczy inaczej. Chociaż wiadomym było, że ten całkowity brak higieny snu, ciągły, nieprzerwany stres i powrót do palenia musiał się jakoś na mnie odbić.

   Rozejrzałam się nerwowo po namiocie, jednak wszystko było na swoim miejscu. Odetchnęłam z ulgą.
  Sięgnęłam po swój zegarek z zamiarem sprawdzenia godziny. Czy przez tą całą podróż będzie mi dane choć raz wstać o przyzwoitej porze?
   Spojrzałam na Olgę śpiącą w swoim śpiworze obok mnie. Nie wyglądała na specjalnie przejętą, co dodatkowo mnie uspokoiło. W końcu jeśli ktoś (lub coś) by grasował wokół namiotów, na pewno zostałby zauważony (lub zauważone) przez kogoś poza mną, prawda?
Chwyciłam za paczkę papierosów i powoli, rozglądając we wszystkie strony, wyczołgałam się z namiotu. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, na dworze nie było już jakoś specjalnie ciemno.
Przed oczami mignął mi jasny promień zapalniczki i już po chwili mogłam zaciągnąć się słodkim dymem. Cudowne uczucie zwłaszcza, że towarzyszył mi kolorowy wschód słońca.

Barwy na niebie mieszały się. Raz najmocniej wybijał się niebieski, chwilę później róż, a zaraz po nim pomarańcz i żółć. Promienie porannego słońca odbijały się od wysokich klifów oraz pagórków widocznych z daleka.
Oparłam się o maskę granatowego, lekko zabrudzonego Mustanga, od którego odbijał się ten niesamowity obraz.
Chyba coraz mniej żałowałam swojej decyzji, podjętej w zasadzie nieświadomie.

————————————————————
POV. Olga

Droga zaczynała mi się dłużyć. Tej nocy nikt chyba nie spał dobrze. Nawet Harry, u którego przez ostatnie dwa dni nie zaobserwowałam momentu, w którym na jego twarzy nie byłby wymalowany uśmiech, teraz siedział z workami pod oczami, ponuro wpatrując się w oparcie fotela przed sobą.
Nie wiedziałam skąd u niego taka nagła zmiana zachowania i humoru.
Jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało, to zaczęłam go traktować zupełnie tak, jak bardzo dobrego znajomego (może nawet kogoś więcej?). Już od pierwszej rozmowy znaleźliśmy swój wspólny język. Rozmawiał ze mną zupełnie tak, jakbyśmy nie byli dla siebie zupełnie obcymi osobami i wcale nie zobaczyliśmy się po raz pierwszy trzy dni temu.
Przeszkadzało mi, że od ostatniej godziny nie odezwał się ani słowem. Kilka razy miałam nawet zamiar do niego zagadać, jednak rezygnowałam, nie chcąc się narzucać.

Po kolejnych 30 minutach spędzonych w ciszy absolutnej (pomijając melodię, wydobywającą się z radio), zapaliła się kontrolka informująca o rezerwie paliwa.
Na początku w kabinie wybuchła lekka panika, jednak wkrótce okazało się, że najbliższa stacja benzynowa nie znajduje się jakoś przesadnie daleko i na pewno dojedziemy tam na tym baku.
W sumie postój i tak był potrzebny, bo zbliżała się pora obiadowa, a naszym jedynym śniadaniem były batony energetyczne i resztki, które zostały po wczorajszym posiłku.

Stacja, na której się zatrzymaliśmy (jakby zupełnie po naszej myśli) miała dobudówkę, w której wydawali jedzenie. Może nie była to wykwintna restauracja, ale wciąż lepsze to niż zamrożone kanapki, które były obecne w sklepach przy kasie.
Timmothée i Zofia zajęli się tankowaniem, a my w tym czasie mieliśmy zamówić jedzenie.
Przejrzałam dokładnie menu, które było niechlujnie wymalowane wielkimi literami na tablicy za barem. Szukałam czegoś, co nie groziłoby zatruciem żołądkowym, bo to ostatnie co było nam potrzebne do szczęścia.
Co gorsza, Harry nawet w tej sytuacji niewiele się odzywał. Oczywiście pomijając tą tendencyjną gadkę szmatkę, którą odbył z barmanem przy zamawianiu wybranych przeze mnie potraw. Naprawdę zastanawiało mnie skąd ta nagła zmiana. W końcu nic się takiego nie wydarzyło, co by mogło jakoś odbić się na naszej relacji. O ile oczywiście tak to można nazwać.

Cisza panowała również w trakcie obiadu. Możliwe, że wynikało to z naszego głodu i chęci jak najszybszego zapełnienia żołądka, a może powodem było milczenie ze strony bruneta, który dotychczasowo napędzał większość z naszych rozmów.
Postanowiłam, że zanim ponownie wsiądziemy do samochodu, muszę się zapytać o powód takiego zachowania. Dlatego też poprosiłam Zośkę o wyciągnięcie Timothée'go na papierosa, dzięki czemu zyskałam chwilę na osobności z brunetem.

Mogło mi się oczywiście wydawać, ale kiedy podeszłam do Styles'a, czułam jakby on doskonale wiedział, o co mi chodzi. Wręcz wyglądał na zadowolonego, że przełamałam tą niezręczną ciszę.
Kiedy wokół nas zrobiło się już pusto, zaczęłam swój lekko przydługi wywód. Nie chciałam zostawić żadnych niedomówień, wszystko wyjaśnić dokładnie i na spokojnie. Bałam się, że zrozumie coś źle.
Ku mojemu zdziwieniu, Harry wysłuchał całości, nawet jeśli jego wzrok błądził miejscami daleko od mojej twarzy. Natomiast ja przez te rozbiegane szmaragdowe oczy, miałam wrażenie, że znikąd w moim brzuchu pojawiło się stado motyli.
Jakie było moje zaskoczenie, kiedy odpowiedzią na te wszystkie słowa, był... No właśnie. Co to tak właściwie miało znaczyć?
To było tak szybkie i niespodziewane. Ten moment, w którym nasze oczy spotkały się. Moment, w którym zauważyłam lekkie wypieki na jego policzkach. Kiedy nasze usta zetknęły się w delikatnym, krótkim pocałunku, a chwilę później zostałam wyprowadzona za rękę z baru i poczułam podmuch świeżego, otrzeźwiającego powietrza na twarzy.
Odpowiedź na to pytanie jest tylko jedna. Nie wiem, ale mam nadzieję, że to nie był ostatni raz.

Później, w aucie, Harry zachowywał się już normalnie. Zagadywał, prowadził różnorodne rozmowy oraz przyśpiewywał niektóre piosenki, które w danej chwili grały w radio. Jedyne co się zmieniło to fakt, że zaczął obejmować mnie ramieniem.
Bezwstydnie. Zaśmiałam się w myślach, mimo że absolutnie nie miałam zamiaru niczego zmieniać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Top

#kupa